Category Archives: Media

Japońska czarna wiosna

Właśnie wpadła mi w łapki znakomita okładka magazynu „The New Yorker” sprzed tygodnia, z motywem japońsko-atomowym. Autorem jest Christoph Niemann. Obrazek nazywa się Dark Spring.


W Ameryce Obamy „zmusić” znaczy „zapewnić”

Prezydent USA wciąż jest dobrym wujkiem według dziennikarzy.

Udało się. Reforma opieki zdrowotnej przepchnięta przez Kongres i podpisana przez prezydenta. Big fucking deal. Ameryka może być dumna ze swojego prezydenta.

I jest. Jak donoszą liberalni dziennikarze, Barackowi Obamie udała się rzecz bezprecedensowa. Zapewnił ubezpieczenie medyczne wszystkim Amerykanom. Również tym, których na nie nie stać. Oraz tym, którzy wcale nie mają ochoty się ubezpieczać. Ponad 30 mln ludzi do tej pory nieubezpieczonych.

Kto za to zapłaci? Za ubezpieczenie dla najbiedniejszych i nieposiadających pracy – podatnik. Za ubezpieczenie dla tych, którzy mają pracę, ale bez opieki medycznej – pracodawca. Za ubezpieczenie dla osób prowadzących działalność gospodarczą – oni sami. Jeśli jakiś właściciel firmy nie będzie chciał się ubezpieczyć, zapłaci 695 dolarów kary. Jeśli nie zapewni ubezpieczenia swoim pracownikom – 2 tys. dolarów.

W ten sposób na amerykańskim rynku ubezpieczeń przybędzie 30 mln nowych klientów, z którymi firmy ubezpieczeniowe będą mogły robić, co zechcą. Na przykład dyktować jeszcze wyższe ceny. Państwowego ubezpieczyciela, który mógłby z nimi konkurować i owe ceny zbijać, nie będzie. Jedyne nowe ograniczenie będzie takie, że firma ubezpieczeniowa nie będzie mogła odmówić polis osobom, które już są chore.

Poza tym wolna amerykanka. Ale dziennikarze są zachwyceni. Polscy przepisują po amerykańskich gładkie zdanka, wśród których najpopularniejsze jest: „Obama zapewnił opiekę medyczną 30 mln Amerykanów”. Bullshit! Jedyne, co zapewnił Obama, to dodatkowe wydatki dla osób, które nie mają na nie ochoty, oraz kolejny wzrost cen ubezpieczeń, długu narodowego, a na koniec zapewne i podatków.

Przez zmuszenie wszystkich do ubezpieczania się u prywatnych ubezpieczycieli, którzy sami ustalają ceny i warunki polisy.

Głupia byłam. Przepraszam

Jako że na Pazurku wciąż wisi jak wyrzut sumienia tekst „Nie płakałam po katarynie”, który wciąż tu i ówdzie jest linkowany jako głos zgody z „Dziennikiem”, wyjaśniam.

Owszem, przeszkadza mi chamstwo w internecie. Sama je zwalczam i zwalczać będę, stosując prosty i skuteczny sposób: tniemy równo z trawą. Przeszkadza mi też fakt, że niektórzy blogerzy (IMHO mniejszość) uważają się za święte krowy, których ani krytykować, ani pozywać nie wolno. Domagacie się praw takich jak dziennikarze, a obowiązkami to już gardzicie? Nieładnie.

ALE! Ale to wszystko jest niczym przy bezczelnych kłamstwach „Dziennika”, na których zbudowano całą krucjatę przeciwko internetowi (przede wszystkim pierwsze i najważniejsze, to, które legło u podstaw ujawnienia kataryny: ona NIE szkoliła dziennikarzy Kwiatkowskiego), przy chamstwie kierownictwa tej gazety, przy ich nierzetelności i kompletnej nieznajomości tematu, przy przysłowiowym rżnięciu głupa w kolejnych tekstach stanowiących nagonkę na całą blogosferę.

Przepraszam wszystkich blogerów i internautów, którzy odnieśli wrażenie, że nie jestem po ich stronie. Głupia byłam.

Pan redaktór ze ściekowiskiem nie gada

Ale zaszczyt mnie dziś kopsnął! Nie z tej ziemi. Ze świata alternatywnego zwanego „Dziennikiem”.

Rano na Twitterze, gdzie ostatnio lansują się Bielan z Kamińskim, sporo blogerów i trochę misiów z „Dziennika”, nawinął mi się Michał Karnowski. Postanowiłam więc go grzecznie spytać, czemu oni tam wszyscy rżną głupa. Bo on coś o pogłębianiu debaty zaczął. To mu piszę, że ludzie wiedzą. I że mają dosyć. On mnie pyta, jacy ludzie. Ja na to, że ludzie nieźle mi znani.

Tak się bowiem śmiesznie złożyło, że swego czasu „Dziennik” był uprzejmy zamieścić niusa na temat mojej skromnej osoby. Nius był z palca wyssany, konkretnie z palca Mikołaja Wójcika. Sposób, w jaki Wójcik i jego palec mnie załatwili, dał mi całkiem ładny obraz tego, jak się w „Dzienniku” robi niusy. Zaczęłam więc uważniej słuchać dementi polityków. Niespodzianka, często faktycznie to oni mówili prawdę. O zgrozo.

W każdym razie o niusie miało być. Niusa o niusie zoczył Jarecki Jacek. I zaczepia mnie ów Jarecki takimi oto słowy:

O Tobie dali newsa? Poważnie? :) No, jakby nie było pobiłaś Azraela na głowę. O nim newsów nie było – chyba… :)))

Jako że Jarecki to prosty chłop, który kiedyś w dyskusji używał argumentu moich cycków, postanowiłam napisać tak, coby zrozumiał:

A jak tam Twój nowy tekst do działu „Opinie”, już się pisze czy czekasz na tezy z Niemiec? (:

Obrzydliwie głupi i prostacki dowCip, przyznaję. No ale to do Jareckiego było, żeby się chłopina długo głowić nie musiał. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast równie mądrej odpowiedzi od Jareckiego wyskoczył mi znów szanowny redaktor „Dziennika”:

Sorry, ale za to „już się pisze czy czekasz na tezy z Niemiec? (:” wywalam Cię. Ściekowisk intern. i tak za wiele.

Chwilę potem Michał Karnowski jak powiedział tak zrobił. A najgorsze, że nie tylko mnie wywalił, ale też zamknął dostęp do swojego cennego blogaska. Biedaczyna nie wpadł na to, że jak chcę, to i tak go widzę (internetowe chamy tak umieją), ale pal go licho. Grzeszy pychą nie od dziś, więc jakoś bardzo się nie zdziwiłam. Choć żaden szanujący się internauta nie zakończyłby dyskusji w ten sposób. :)

Wniosków nie będzie, bo to mało znaczący bzdet. Galopek ma lepszego niusa i wnioski też lepsze. Gratuluję, dobra robota.

Nie płakałam po katarynie

Do stolika dziennikarskiego w Sejmie podchodzi reporter dużej telewizji. O co chodzi z tą blogerką, o której pisze „Dziennik”? Kolega tłumaczy, o co chodzi. Aha… Ale to takie insajderskie jest. Może z tysiąc osób by zainteresowało. Nie ma sensu robić materiału.

Uśmiechnęłam się krzywo, słysząc tak brutalne podsumowanie rzeczywistości, w której sama żyję. No tak, kogo to obchodzi. A w światku histeria taka, jakby nam niepodległość zabierali, do więzień wtrącali, jeść nie pozwalali. Czuma syn mówi nie kłamcie – niedobrze. „Dziennik” mówi nie bądźmy dwulicowi – też niedobrze. Bo nie chodzi o treść, lecz, mili państwo, o formę. Czuma sypał wulgarnymi określeniami, „Dziennik” ohydnie szantażował.

To te dwie rzeczy – wulgaryzmy Czumy i szczeniacki szantażyk „Dziennika” – są główną issue w blogosferze. Nie jest nią uchylanie się od odpowiedzialności przed sądem za własne słowa, nie jest nią fakt, że pani prezes Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ma dwie twarze, nie są nią też takie słowa owej prezes (za „Dziennikiem”):

Gdyby znano moje nazwisko, to każdy polityk czy dziennikarz, którego krytykowałam, mógłby mnie pozwać – choćby o 10 tysięcy złotych odszkodowania. A ja nie miałabym szans w zderzeniu z ich prawnikami.

A tymczasem to właśnie nad nimi powinniśmy się pochylić, to je powinniśmy cytować. Bo oto pani Katarzyna uważa się za osobę, której z jakiegoś powodu nie wolno pozywać. Mnie wolno pozywać, moich kolegów dziennikarzy można pozywać, mojego sąsiada mogę pozwać, nawet prezesa PiS można pozwać, ba, można z nim wygrać. Pani Katarzyny nie wolno. Ma ona święte i niezbywalne prawo na podstawie strzępków wyguglowanych informacji tworzyć alternatywną rzeczywistość, której bohaterami są znane z imienia i nazwiska osoby, i nie ponosić za to żadnej odpowiedzialności. A prawo takie ma, bo – uwaga, uwaga – sama je sobie nadała.

Oprócz nadania sobie statusu świętej krowy i żądania, żeby wszyscy go respektowali, bo tak, pani prezes wymyśliła, jak być i nie być jednocześnie. Nie dbająca o popularność ani o laury blogerka zaczęła rozmawiać z dziennikarzami. Wywiady, autografy, o ja zawiedziona, o ja niezależna, o jak mnie wszyscy chcą w redakcji, ale ja odmawiam, och, ach. Robert Mazurek, który z tą panią się spotykał, obrał sobie rolę jej trybuny propagandowej. Jego prawo.

Ale nieujawnianie informacji, w których posiadaniu się jest, rzadko w mediach stanowi prawo. Jeśli więc „Dziennik” dowiedział się, kim jest uparcie strzegąca prawa do – cytując komentarz Pawła Wrońskiego z „GW” – strzelania zza węgła internautka, nie widzę powodu, dla którego miałby tego nie podać do publicznej wiadomości. Styl, w jakim wykonał swoją powinność, telefony, straszenie, próby, ekhem, „negocjacji”, i wreszcie szopka pod hasłem nie ujawniamy nazwiska, tylko podajemy wszystkie dane, to obrzydlistwo. Jeśli nieprawdą jest informacja o szkoleniu przez jej fundację dziennikarzy TVP Kwiatkowskiego, to kataryna ma nawet szansę odegrać się w sądzie.

Ci, na których temat nieprawdę napisała kataryna, też taką szansę już mają. Dzięki „Dziennikowi”. Ale droga do ucywilizowania sytuacji, w której strzelający w plecy anonim uważany jest za bohatera, niestety wciąż daleka. I, wbrew temu, co powiedział lekceważąco kolega z telewizji, powinna być ona przedmiotem troski nas wszystkich, a nie tylko garsteczki blogerów politycznych. Bo te insajderskie problemy dotyczą każdego, kto kiedykolwiek został obrażony bądź pomówiony w internecie.

Głupota dziennika „Dziennik”, przykład kolejny

Na czołówce „Dziennika” znalazłam tekst o wzroście polityków (na wypadek, gdyby zniknęło w tajemniczych okolicznościach – screeny tu). Twierdzą, że cytują wpis z bloga Kazimierza Marcinkiewicza:

Okazuje się, że państwową tajemnicę ujawnia na swoim blogu Kazimierz Marcinkiewicz. Według byłego premiera Lech Kaczyński ma 168 cm i jest o jeden centymetr wyższy od swojego brata bliźniaka. W internecie można znaleźć też inne wymiary głowy państwa – najniższy wynik to 163 cm, czyli tyle, ile wymieniła w wywiadzie Olejnik.

Zerkam więc na blog Kazia, a tam nowego wpisu ni hu hu. Wpisuję w Google „Kazimierz Marcinkiewicz wzrost” i wchodzę wprost na blog byłego premiera. Dokładniej, tutaj wchodzę. Tak, tak, wzrok was nie myli. Jest to komentarz internauty sprzed niemal roku. Internauta ów nie powołuje się na żadne źródło, tylko podaje cyferki. Te, które zacytował „Dziennik”. Aby się upewnić, przejrzałam blog Marcinkiewicza na piechotę. Nigdzie nie pisze o wzroście Kaczyńskiego ani żadnego innego polityka.

Kolegom z „Dziennika” gratuluję. Znowu nabraliście paru naiwniaków nabijających wam licznik odwiedzin. Well done.

Jak „Dziennik” dorwał „Fakt” zamiast Palikota

Kupiłam dziś rano „Dziennik”. Otwieram, co ja mówię, nawet otwierać nie musiałam. Już na jedynce zaatakował mnie tytuł „Palikot wślizguje się do Klarysewa?” i taki oto tekścik (z internetu już zniknął, ale zachowałam sobie screeny, do poczytania tutaj):

Firma widmo, rzekomo działająca w Norwegii, złożyła wniosek o wynajęcie rezydencji prezydenta RP w Klarysewie. QGA & Partners nie jest zarejestrowana ani w Polsce, ani w Norwegii, a jej warszawska siedziba to zamknięte na głucho mieszkanie prywatne. Nie ma nawet telefonu. Kto za nią stoi? Tropy prowadzą do posła PO Janusza Palikota, któremu już trzykrotnie odmówiono udostępnienia prezydenckiej willi.

Mała próbka:

Ale fajny michałek!, myślę sobie i rzucam się na szóstą stronę, gdzie jest reszta tekstu. Okazuje się, że to cały elaborat, podpisany przez dziennikarza śledczego (!). A niech mnie, toż to jakaś poważna sprawa jest, może przekręt jakiś nowy palikotowy! Zwłaszcza że na górze stronicy jest wielki, wyraźnie zatroskany Palikot. Dorwali go!

Czytam więc i czytam, i… poznaję. Już sam pytajnik w tytule nie wróży najlepiej. Jedno zdanie od Palikota, zapewne SMS. Wyraźne zaprzeczenie. Po co miałby zaprzeczać, gdyby to była jego zabawka? Pochwaliłby się, dowcipem rzucił, reklamę sobie od razu zrobił.

Zostawiłam więc to nieszczęsne dziełko i zabrałam się za szukanie innych michałków. Po paru godzinach michałek pojawił się sam i to znacznie bardziej smakowity, niż mogłam sobie życzyć. „Wprost”:

„Wprost” ustalił, kto kryje się za rzekomą „kolejną prowokacją Janusza Palikota” nagłośnioną przez „Dziennik” – to dziennikarze „Faktu”, których redakcja mieści się dwa piętra nad kolegami z „Dziennika”. Nieoficjalnie potwierdzili nam, że złożyli wniosek do Kancelarii Prezydenta podając zmyśloną nazwę i siedzibę firmy aby sprawdzić, czy im uda się sztuka, jaka nie powiodła się Palikotowi.

Dziennikarstwo schodzi na psy. Można dziś napisać już wszystko, byle postawić na końcu znak zapytania. Przecież nie będę się ze wszystkimi procesował – mówi „Wprost” o tej sprawie Palikot.

Nie sposób się z nim zgodzić, zwłaszcza że sam specem od pytajników jest całkiem znanym. Ale pal go licho, nie o niego tu chodzi, lecz o „Dziennik”. Wystarczyło, żeby ów „dziennikarz śledczy”, autor kłamstwa na pierwszej stronie ogólnopolskiej gazety, którą czytają tysiące ludzi, uważnie posłuchał, co ma do powiedzenia sam główny zainteresowany w tej sprawie. I uznał, że skoro nie ma dowodów, iż mówi nieprawdę, to może jednak warto dać mu wiarę, przynajmniej na papierze. Inaczej to się nazywa pomówienie.

Kiedy obserwuję skalę koloryzowania, przeinaczania i pospolitego kłamania w tzw. mediach tradycyjnych, trafia mnie szlag. Dla wydawcy serwisu internetowego każdy dzień jest jak prima aprilis. Czytając każdego niusa musi pomyśleć, ile w nim prawdy i czy warto rzecz podawać dalej, czy tylko się wygłupimy. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad stworzeniem bloga albo nawet serwisu w sieci typu „watch”, monitorującego media tradycyjne właśnie.

Pytanie tylko, czy da się tropić insynuacje niskim nakładem środków i samemu przy tym oprzeć się pokusie insynuowania.

Parada hipokrytów

Scenka 1

Na krakowskim kongresie PiS-u spotkałam znajomą z czasów studiów w IDiKS-ie. Dziewczyna dziś pracuje w radiu VOX. Biega po mieście za dziurami w moście, zepsutymi autobusami, radnymi miejskimi, a czasem to nawet za Zbigniewem Ziobrą. Na kongres trafiła z przypadku, bo ją oddelegowali. Pojęcie o polityce ma przeciętne. Prezydent? No Kaczyński. Były premier też Kaczyński. Odróżnić się nie dadzą. Gosiewski? Chyba gdzieś słyszałam to nazwisko. Natalli-Świat? WTF??? Gwiazdy jakieś? Normalni ludzie, do których można podejść i zadać jakiekolwiek pytanie. O, na przykład ten pan, co tak fajnie wypadł na mównicy, kto to? Jacek Kurski. Ma zwyczaj nazywać dziennikarki córuchnami bądź pytać, czy stażystka. Aha, to pójdę sprawdzić, może jednak będzie fajna setka. O, Kaczyński! Trzeba go nagrać!

I tak pobiegła dziewczyna za Jarosławem i jego świtą, włącznie z borowikami dwoma (którzy za nim łażą, bo jest podobny do prezydenta). Wódz zatrzymał się na moment, coś tam wymruczał, po czym do akcji weszli panowie w czerni. Trochę ją to zdziwiło. Potem było już tylko gorzej. Pan prezes, w ramach łagodzenia wizerunku jednał się z internautami, udzielając dłuższego wywiadu Onetowi. Na czacie. Czynił to na specjalnie odgrodzonym (krzesłami i sznurem) fragmencie przestrzeni. Widowisko, nim się rozpoczęło, zaczęło zbierać gapiów. Nadszedł prezes, za nim przytuptał BOR, powiedzieli, że nie wolno patrzeć na wodza. No to tłum się rozproszył.

Koleżanka zszokowana. No bo jak to, ten człowiek jest politykiem? Jak ktoś, kto traktuje innych ludzi w ten sposób, może być politykiem? Przecież on się zachowuje jak wielkie panisko pośród plebsu! Dlaczego Wy (tu poczułam palec oskarżycielsko wycelowany w moją skromną osobę) o tym nie piszecie!? Przecież takie rzeczy trzeba nagłaśniać, za kogo on się uważa! Prezes jak prezes, tak już ma. Wolimy do niego nie podchodzić w Sejmie i tyle. Chyba że większą grupą. Czyś ty na głowę upadła!? Przecież ludzie tego nie wiedzą, napisz o tym! Napiszę…

Scenka 2

Siedzimy wczoraj rano w Sejmie, niewiele się dzieje. Kolega z jednego z portali ma nagrywać o komisji ds. śmierci Olewnika. Idzie do posła Arkadiusza Mularczyka z PiS, nie tylko człowieka, który posiada już pewną wiedzę na temat funkcjonowania komisji śledczych, ale i jednego z głównych promotorów nowej komisji. Mularczyk odmawia komentarza. Mówi, że nie podoba mu się sposób, w jaki jest on prezentowany na tymże portalu. Ale o co chodzi??? O zdjęcia chodzi, proszę pana, o zdjęcia! Pan poseł wygląda na nich nie tak jak trzeba. Jak nie on. Nie będzie gadał z takimi, którzy nawet nie potrafią pokazać go właściwie.

Kolega przychodzi do nas, do stolika. Opowiada całą hecę. Ja krzyczę: No to masz niusa! On patrzy zaskoczony: Jakiego niusa? No, że Mularczyk ma hopla na punkcie własnego wyglądu! A nie, nie puszczę tego przecież. No to ja chętnie napiszę. No coś ty, zwariowałaś? Nie pisz, to była prywatna rozmowa, nie pisz o tym.

Więc nie napisałam. Ale opowiedziałam hecę własnemu szefowi. Rafał nie miał problemu z „prywatną rozmową” na sejmowym korytarzu. Napisał. Ja, pewna, że zostanie to potraktowane w kategoriach żartu, pokazuję tekst Rafała koledze z owego pokrzywdzonego portalu. A kolega na to: To jest chamstwo! Czy ty w ogóle wiesz, jak ty się zachowałaś? Ja ci coś mówię w zaufaniu, a ty mi takie numery wycinasz!? No nie, to jest cios powyżej pasa. Czy ja ci kiedykolwiek ukradłem niusa? No powiedz, ukradłem!? Jak ja ci teraz mam ufać, skoro ty mnie sprzedałaś? Jak ja teraz będę wyglądał przed posłem Mularczykiem? Będzie, że jestem papla, a on mi przecież to na ucho, w zaufaniu powiedział!

A nie jesteś papla? Kolega odszedł zraniony i przekonany o swojej krzywdzie. Ja, troszeczkę skonfundowana na początku, już, już chciałam przepraszać, ale w miarę jak w moją stronę były ciskane kolejne zarzuty, oprzytomniałam. I nagle, po okresie coraz większego bratania się z tym całym tałatajstwem, dotarło do mnie, na czym polega moja praca. I że już jej nie wykonuję tak jak na początku, jesienią, kiedy to wiele rzeczy na Wiejskiej mnie zachwycało, porażało, irytowało. A ja je spisywałam, i to nie z punktu widzenia jednego ze starych wyjadaczy, łaskawie cytującego same oficjalne opinie i płaszczącego się, by były one jak najpiękniejsze, lecz normalnego człowieka, który cały ten cyrk ma w nosie i tylko czeka na okazję, żeby się pośmiać z potknięcia klaunów.

Wniosek

Teraz wracam, a moim klaunem jest kolega z okolic dziennikarskiego stolika, który nad wagę informacji, że jeden z posłów ma fioła na punkcie swojego pięknego lica, przedkłada dobre stosunki z owym posłem. Te same dobre stosunki, które panu posłowi nie pozwalają odezwać się na łamach jego portalu. Nawet nie dlatego, że partyja każe, ale z powodu własnego kaprysu, prawdopodobnie powstałego ad hoc, wszak pan poseł jako naczelny czumolog partyi chwilowo jest na fali i może przebierać w ofertach występów przed kamerą. Chwilowo.

Takie przykłady mniejszej lub większej hipokryzji to na Wiejskiej chleb powszedni. Chcesz mieć dobry materiał? Idź z zaprzyjaźnionym politykiem na kawę i wypytaj go, co chciałby ci „sprzedać”. Bierz, co ci daje, ale, broń Boże, nie opisuj kulisów spotkania. Choćby były stokroć lepszym niusem, niż ochłap, który dostałeś. Ty masz pisać o tym, o czym on chce, żebyś pisał. Czasem możesz być ostry, ale w granicach wyznaczonych przez drugą stronę. Jak polityk mówi „Ale pani tego nie powie”, to pani tego nie powie i już. Dokładnie tak jak uczyniła to Monika Olejnik, która mając sensacyjnego niusa, niby to poza anteną, szybko zmieniła temat, zamiast skarcić ministra za gapiostwo i pociągnąć go za jego, i tak długaśny, język.

Oby szlag trafił całą tę pieprzoną hipokryzję środowiska, które uczy Polaków moralności, rozlicza polityków z byle pierdół, rozdmuchując je do granic możliwości, a po kątach umawia się, kogo i za co może ścigać, a kogo sobie odpuści. Które ostrzega ministra przed złym niedoszłym rzecznikiem, ustala pytania przed wywiadem i wybiera zdjęcia pod dyktando polityków. Które ściga Biedronkę za wyzysk, a samo zapieprza jak szalone na umowach o dzieło, bo etaty w tej branży to mają Lis z Durczokiem i niewielu więcej. Które dmie w trąbę populizmu, czyniąc niewiarygodnymi własne poglądy i działania.

Babrajcie się dalej w sosie własnym, ja już wolę być małpą z czerwonym laptopem. Która szalenie lubi podsłuchiwać. :)

Jak zostałam Palikotem

I ty możesz być posłem Palikotem. Wystarczy, że weźmie cię za niego paru internautów, a potem rzecz podchwyci znana ogólnopolska gazeta.

Dzwonili dziś do mnie z jednej z największych gazet. Piszą o kongresie PiS i Palikocie na kongresie PiS. Chcieli zapytać, czy byłam Palikotem na nowohuckiej imprezce. Gdyby nie szok, jaki wywołał we mnie fakt, że teoryjką, którą widziałam w okolicach internetowych trollowisk, interesuje się poważna gazeta, pewnie bym zareagowała z nieco większym refleksem i rzuciła jakimś dowcipaskiem, sugerując, iż bywam nie tylko Palikotem, ale czasem to nawet i Gosiewskim.

Stało się jednak jak się stało, znaczy cierpliwie wytłumaczyłam koledze z prasy drukowanej, że powtarza jakieś kosmiczne bzdury. A na jego sugestię, że skoro ja piszę o pośle z Lublina tak często i tak dobrze, to może coś w tym jest, wypaliłam, iż owszem, lubię tego pana wyjątkowo, z powodów różnych, w tym jednego szczególnego: bo on się sprzedaje. Ludzie chcą o nim czytać. A ja jestem od dostarczania gawiedzi tego, co gawiedź chce.

Już umieram z ciekawości, jak mnie tam zacytują, ale to pikuś. Jeden dzień i po sprawie. Muszę jednak przyznać, że to ciekawa sprawa, kiedy człowiek pozna na własnej skórze wagę plotki pomnożonej razy milion. Pogadasz z kimś pięć minut i już wszyscy są przekonani, że go znasz. Napiszesz parę razy o kimś pochlebnie i myślą, że ci za to płaci. Jesteś na kongresie PiS i czytasz czyjąś relację, a potem ją cytujesz, bo kongres nudny jak flaki z olejem i nie ma nic lepszego do napisania, tymczasem o czymś pisać trzeba – wmawiają ci, że ją napisałeś. I teraz weź tu, mądralo, udowodnij, że nie jesteś wielbłądem.

Troll i tak wie lepiej. Troll wie wszystko lepiej. Troll ma nad szarym dziennikarzyną potężną przewagę w postaci sporej ilości wolnego czasu oraz prostego i szybkiego „ctrl+c”, „ctrl+v”. Jest wszechwiedzący, wszechobecny i wszechmocny, skoro jego mądrościami interesować się zaczynają media pozainternetowe, całkiem na poważnie analizując styl mojej skromnej osoby i jego podobieństwa do stylu innej, nieco mniej skromnej osoby.

Proponuję jeszcze przyjrzeć się numerowi buta, kołnierzyka i czcionce na blogu. Jeśli znajdziecie pięć podobieństw, będę musiała przyznać: jestem Palikotem. I lesbijką. Rudowłosą. Nienawidzącą fryzjerów, za to kochającą kota własnej mamy. Szok, co? I skandal na dodatek.

PS. O niemieckich korzeniach dziadka wspomniałam?

Sarah Palin Superstar

To, co się dzieje za Oceanem, to już prawdziwa palinmania. I Republikanie, i Demokraci niemal zapomnieli o McCainie. Gwiazdą jest pani wicemiss wiceprezydent Sarah Palin.

To ją faceci chcą oglądać nago, to ją podziwiają kobiety, bo jest twarda, to ją obraża Obama, to ją chcą widzieć w telewizji, to jej figurki matki kupują swoim córeczkom. Nieważne, że mało komu pasują jej ultrakonserwatywne poglądy i że nazbierało się wokół niej sporo niejasności, zarówno z życia prywatnego, jak i politycznego.

Ważne, że pani gubernator jest piękna, twarda i potrafi porwać tłum. W niedzielę opanowała najważniejsze programy w amerykańskich stacjach, gdzie najgorętsi komentatorzy Ameryki roztrząsali jej wzrastające notowania.

No i wreszcie – last but not least – dorobiła się swojej postaci w „Saturday Night Live”:

Ciekawa jestem, czy dociągnie tak do wyborów. Ale skoro nie zniszczyły jej ani ciąże, ani sprawa „Mostu Donikąd”, ani posądzenie o nepotyzm – nie wiem, jakie działa musieliby wytoczyć Demokraci, żeby ją zniszczyć. Co najmniej operację zmiany płci chyba (;

PS. Znów muszę prosić o wybaczenie, że tak rzadko się odzywam w tym miejscu. Ostatnio jestem troszkę zajęta i mniej uważnie śledzę niusy z USA, bo latam po Sejmie, na wyłączność Pardonu (: